niedziela, 21 lutego 2016

#25. Koniec jest dopiero początkiem cz.2

Młody książę właśnie się ocknął. Był oszołomiony i nie do końca mógł sobie przypomnieć co się stało. Wiedział że coś ważnego i dlatego próbował odtworzyć minione zdarzenia. Jednak na nie szczęście strasznie bolała go głowa, przez co nie był wstanie myśleć. Postanowił więc wstać i ruszyć na Lwią Skałę. Niestety jego starania okazały się bezskuteczne. Zupełnie opuściły go wszelkie siły. Miał chęć zostać tu gdzie był, jednak coś zmuszało go do powrotu do domu. Nie wiedział dlaczego, ale wiedział że musi. Zebrał więc w sobie wszystkie siły i podniósł się. Jednak nim zrobił krok upadł. Sava postanowił spróbować jeszcze raz. Tym jednak razem udało mu się utrzymać równowagę. Ostrożnie ruszył przed siebie. Jeszcze kilka razy po drodze się potknął, ale szybko się podniósł. Droga była dla niego bardzo uciążliwa, najchętniej od razu by odpuścił, ale jakiś wewnętrzny głos zmuszał go do dalszej drogi. Książę wytrwale szedł w wyznaczonym kierunku, aż usłyszał potężny ryk dobiegający z "tronu". Wtem upadł, czuł się tak jakby dostał obuchem u głowę. Kręciło mu się w głowie, a wszystko na co patrzył zdawało się mu być rozmazane. Po dłuższej chwili doszedł jednak do siebie i po kilku próbach wstał, po czym znów ruszył na Lwią Skałę. Droga był długa i żmudna, lecz następca nie przejmował się tym. Gdy był już naprawdę blisko ktoś wpadł na niego.  Był to Toren. Oba lwiątka upadły, książę nie był z tego powodu szczęśliwy.
- co ty wyprawiasz? Zachowujesz się jak krętym, a tak właściwie to mógłbyś trochę uważać - wykrzyczał Sava
Czerwony spojrzał błagalnie na następcę, a następnie wymienił z jego siostrą porozumiewawcze spojrzenie. Skłonił się z lekka po czym wziął głęboki wdech.
- przepraszam że cię przewróciłem, ale wraz z Rumią - Sava dopiero teraz ją zauważył - spieszymy się na Lwią Skałę, usłyszeliśmy ryk i uznaliśmy...
- już ty się taki święty nie rób - przerwał mu - i może pomógł byś mi wstać?!?
Syn Terena nie miał ochoty na dłuższą wymianę słów, więc czym prędzej pomógł Savie wstać. Lwiak wyglądał na niezadowolonego, jednak dalszą drogę odbył w towarzystwie królewskiego rodzeństwa. Po krótkiej chwili byli na miejscu. Widok był przerażający, Kovu leżał zwinięty w kłębek w kałuż z własnej krwi. Twarz miał wykrzywioną od bólu, jego oczy stały się szare. Z trudem łapał powietrze, piszcząc cichuteńko. Widać było i słychać że lew bardzo cierpi. W jednaj chwili znikła z niego cała duma, powaga i wszystkie inne cechy które wzbudzały w innych respekt. Był jak malutkie bezbronne lwiątko z ta różnicą że był dorosły i był królem. Dokoła rozlegał się dziwny zapach... jakby... spalenizny. Dodatkowo panował ogromny gwar. Wszyscy krzyczeli panikowali i nikt nie wiedział co robić. Książę też zaczął panikować, jednak Toren o dziwo postanowił coś zrobić. Chciał śmierci króla, ale ten widok był przerażający. Czerwony nie mógł na to patrzeć i nie wiadomo czemu postanowił mu pomóc bo nikt inny jak łatwo można było zauważyć nie był w stanie tego zrobić. Czym to było spowodowane on sam nie miał pojęcia. Może to przez wyrzuty sumienia? Może przez chęć samodzielnej zemsty? Może ze względu na Rumie lub Savę? Może mu tu było dobrze? Może bał się konsekwencji jeśli coś by wyszło na jaw? Może niechęć by królewskie dzieci przeżywały to co on? Może to przez chęć zasłużenia się? Może chciał w księciu zdobyć przyjaciela? Może to przez strach? Może to przez ogromne cierpienie jakiego nie doznał jego ojciec, a Kovu tak? Może przez niechęć upodobnienia się do zabójcy? Może przez wzgląd na Lunnę? Może to przez miłość do którejś z lwiczek? A może widok tak ogromnego chaosu zbudził w nim bohatera? Jednak bez względu na powód Toren pobiegł do Rafikiego. Kiedy dobiegł do jego drzewa bezskutecznie próbował się tam wdrapać. Mandryl akurat spał więc nie słyszał lwiątka. Był już stary i sny miał twarde, nie był już tak czujny jak kiedyś. na szczęście czerwony nie był jedyny który nie chciał śmierci Kovu. Drugim lwem, a tak właściwie to duchem był Skaza. Pilnował on syna odkąd został królem i w razie potrzeby ingerował w życie Lwiej Ziemi. Tym razem postanowił wysłużyć się synem Terena, jednak musiał mu odrobinę pomóc. Dlatego pojawił się Rafikiemu we śnie. Szaman znajdował się na Lwiej Skale, a w około otaczali go wszyscy dawni władcy. Nagle zza skały wyszła dziwna lwica, była niebieska prawie granatowa na środku głowy miała szarą gwiazdę. Wyszczerzył kły, wysunęła pazury i zbliżyła się do lwów zaczęła zabijać wszystkich po kolei, a nikt nic nie był wstanie nic zrobić. Nim mandryl się spostrzegł wszyscy nie żyli, a lwica zniknęła. Wtem pojawił się Skaza, który ze względu na to co zrobił został wyrzucony z grona władców. Brat Mufasy spojrzał oschle na szamana.
- Co ty tu robisz? Mój syn jeszcze żyje ratuj go! - wskazał łapą na ciało Kovu
Po tych słowach sen starca się skończył, a on sam obudził. Szybko do jego uszu dobiegły dźwięki nieudanej wspinaczki, więc czym prędzej opuścił baobab by sprawdzić o co chodzi. Bardzo się zdziwił zobaczywszy Torena jednak podszedł do niego by mu pomóc.
- coś się stało? - zapytał
- Nareszcie wyszedłeś, w żaden sposób nie mogłem się do ciebie dostać - powiedział jednym tchem - a chodzi o to że król umiera, a wszyscy są w zbyt dużym szoku by coś zrobić. Musisz czym prędzej iść na Skałę... yyyy.... Lwią Skałę.
Rafiki nie potrzebował więcej wyjaśnień. Czym prędzej ruszył wraz z lwiątkiem do miejsca gdzie był Kovu. Mandryl był już stary więc ich podróż nie była tak szybka jakby chcieli, jednak na szczęście nie dotarli zbyt późno. Szaman zobaczywszy co się dzieje polecił Torenowi zebranie i uspokojenie wszystkich lwiątek, a z ich pomocą opanowanie dorosłych. Sam zaś podszedł do Kovu by mu pomóc jednak gdy zobaczył jego stan załamał się. Nigdy nie widział czegoś podobnego, a widział już wiele. Poczuł się bezradny, on który pomagał trzem władcą i zawsze był niezawodny tym razem nie wiedział co robić. Jedyne co wskórał to to że lwy zobaczywszy go przestały biegać i krzyczeć jak opętane. Tak jakby zdali sobie sprawę z tego że zachowywali się bardzo głupio. Zapanowała ogólna cisza.
- co z nim? - nagle odezwał się Simba
Rafiki westchnął głęboko. Spojrzał na byłego króla, następnie na jego małżonkę i Kiarę, aż w końcu jego wzrok utkwił w Kovu. Mandryl próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie. W końcu z jego oka spłynęła łza, która szybko otarł. Jednak syn Mufasy to dostrzegł. Dziwnie spojrzał na szamana, a ten jakby coś go tchnęło cicho wymamrotał.
- Zabierzcie go do środka - po tych słowach na dłuższą chwilę umilkli, po czym znów się odezwał - Simba, Kiara, Nala musimy porozmawiać na osobności
Przez chwilę wszyscy ze zdumieniem patrzyli na mandryla, ale po chwili dwa lwy wzięły Kovu i zaniosły go do środka, a królowa i byli władcy wraz z Rafikim poszli za nimi. Szaman musiał im teraz o wszystkim powiedzieć co nie było łatwe.
*
Tymczasem Lunna oddaliła się już trochę od Lwiej Skały i teraz spokojnie podążała do Dionera by odebrać to co jej. Szla jednak bardzo ociężale. Bóle niedawno znów wróciły. Lwica nie czuła się najlepiej do tego dręczyły ją wyrzuty sumienia. Czuła że zaraz zemdleje jednak wiedziała że nie może musiała dokończyć to co zaczęła, a raczej to do czego ją zmuszono. Nie chciała myśleć o tym co się stało. Wprawdzie to była już przeszłość. Czyż nie? Ale wiedziała że stało się coś co na zawsze związało ją z Lwią Ziemią i to ją dręczyło, jednak nie spodziewała się do czego to ją może doprowadzić. Oprócz złego samopoczucia jej stan fizyczny też był zły. Z każdym krokiem coraz bardziej słabła, a czasami to była o krok od tego by zemdleć. W dodatku była strasznie głodna pomimo iż tuż przed swoją ,,zbrodnią" jadła. Miała ochotę na Gnu, pomimo iż nie przepadała za nią. Na dokładkę z zaczęła krwawić z nosa.
,,Gorzej być nie może"- pomyślała
Niestety myliła się. Kiedy dotarła na Brylantową Ziemie była niemal bezsilna, ale mino to cieszyła się. Wkrótce dostrzegła Dionera.
- zadanie wykonane? - zapytał ozięble
Lwica wzięła dwa głębokie wdechy. Ta chwila była dla niej wazna. W końcu od tak dawna nie wiedziała rodziny. Wiedziała że od teraz się wszystko zmieni, ale nigdy by nie pomyslala że aż tak.
- tak, jutro powinien umrzeć... a teraz oddaj mi moją rodzinę
- kogo? Ty nie masz rodziny! Wszyscy od dawna nie żyją!
- nie! To nie możliwe!
- ależ tak... sam ich zabiłem
Lunnie naleciały łzy do oczu. W jednej chwili znienawidziła swojego zleceniodawce i poprzysięgła zemstę.
- obiecałeś że będą bezpieczni jeśli zrobię co każesz - powiedziała przez łzy z zaciśniętymi kłami
- była po prostu naiwna - zaczął się śmiać jej prosto w twarz
Lwica najchętniej by się na niego rzuciła, ale wiedziała że nie da rady, dlatego zaczęła uciekać w stronę Lwiej Ziemi. Teraz była załamana jeszcze bardziej niż wcześniej, bo nie dość że była zabójczynią to jeszcze okazało się że to wszystko co zrobiła by jej rodzina była bezpieczna poszło na marne. Wszystko wydawało jej się bez sensu, znikło całe jej szczęście.
,,Ale zaraz? Przecież Kovu jeszcze żyje! Mogę go jeszcze uratować!" - pomyślała
Czym prędzej postanowiła wrócić na Lwią Skałę. Wiedziała że musi tam zjawić się czym prędzej bo każda chwila jest na wagę życia króla, dlatego spieszyła się. Lwica zaczęła biec, jednak kiedy na horyzoncie pojawiła się Lwia Skała zatrzymała się. Zawahała się, zdała sobie bowiem sprawie że nie przyjmą ją tam z otwartymi ramionami. Musiała podjąć decyzję co zrobić. Nie potrzebowała dużo czasu by zdecydować iż musi iść dalej. Szła jednak powoli, a kiedy doszła na miejsce okazało się że Lwioziemcy bardziej jej nienawidzą niż myślała. Momentalnie otoczyła ją grupka lwic na czele z Kiarą, wszystkie wrogo na nią patrzyły.
- po co wróciłaś? - powiedziała wrogo królowa - zabić ją!
- Kiara poczekaj! - krzyknęła przestraszona Lunna - daj mi wyjaśnić
- co ty chcesz wyjaśniać? Kovu umiera i nikt nie jest w stanie mu pomóc i to wszystko przez ciebie
- to nie jest takie proste, ale żałuje tego co się stało. Chcę to odwrócić, znam odtrutkę. Kiara wiem że mnie nie na widzisz ale proszę zaufaj mi. Co masz do stracenia?
Żona Kovu zaczęła się zastanawiać czy wartom. Tak właściwie to co jej da zabicie tej lwicy? A tak przynajmniej jest szansa. Wybór wydawał się prosty i taki się okazał. Miarą szybko zdecydowała.
- no dobrze, ale Rafiki sporządź antidotum a, jeżeli się nie uda zginiesz
Lunna skinęła głową na znak że zrozumiała. Jednak po chwili zawahała się, jakby miała jakieś wątpliwości i nie wierzyła w siebie. Nie było już jednak odwrotu co się stało to się nie od stanie. Lwica potulnie ruszyła w kierunku jaskini by tam pomóc Rafikiemu przygotować odtrutkę. Szła powoli i ze smutkiem. Kiedy w końcu weszła do środka to pierwsze co zauważyła to umierającego Kovu. Widok był straszny, aż tak że Lunna najchętniej sama by się zabiła. Nie zastanawiała się jednak nad tym długo, ponieważ  miała teraz coś do zrobienia.
*
Kilka godzin później...
- gotowe - odetchnęła z ulgą lwica
- ale czy to na pewno zadziała? - zapytał Rafiki
- musi
Lunna wraz z mandrylem ruszyła podać antidotum Kovu. Oboje byli niespokojni. Obojgu bowiem zależało na życiu króla, ale z różnych powodów. Rafikiemu ze względu na jego pozycję i przyjaźń, a lwicy z powodu wyrzutów sumienia oraz pewnej sprawy z niedalekiej przeszłości która może odcisnąć piętno na przyszłości ich obojga. W każdym bądź razie zmierzali do tego samego; do ocalenia króla. Lunna sama chciała się tym zająć, jednak Kiara jej zabroniła, dlatego to Rafiki zabrał się za podawanie odtrutki. Lunna tylko bezczynnie się temu przyglądała. Po dłuższym czasie było już po wszystkim, ale... to nie spowodowało że Kovu poczuł się lepiej, a wręcz przeciwnie gorzej.
----------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję że się podobało :) Wiem, wiem notatka miała się pojawić w czwartek, ale się nie wyrobiłam :( ale nie gniewajcie się. Osoby które zajęły 2 i 3 miejsce w konkursie proszę o jeszcze chwilę cierpliwość, bo swoją notatkę(i) będą mogły wymyślić dopiero po następnej notatce. Myślałam że napisze wszystko w tej, ale za dużo tego, dlatego musi się pojawić jeszcze jedna. Przepraszam że nie ma też obrazka, ale nie zdążyłam go zrobić. Moim zdaniem wyszło nie najgorzej, a co wy sądzicie?